środa, 20 listopada 2013

Środowe myki: odnawiam fotel - część 1


Mogę chyba powiedzieć, że jak dotąd był to mój największy "rękodzielniczy" projekt - nigdy wcześniej nie tapicerowałam, nigdy nie pracowałam nad tak dużą rzeczą, nigdy też nic tak długo nie zalegało w naszej piwnicy :) Dwa fotele (póki co zrobiłam jeden) znalazły się w naszym posiadaniu 2,5 roku temu - wyciągnęliśmy je z przyśmietnikowej wystawki. Bardzo chciałam mieć tego typu fotele, więc okazja wydawa się świetna. Nie chcę nawet rozpisywać się nad unoszącym się nad nimi odorem (który odczuliśmy dopiero następnego dnia, wchodząc do piwnicy) - nie wyparował on przez te kilkanaście miesięcy i dawał pewne pojęcie, co znajdę w środku po zdjęciu kolejnych warstw tapicerki i wypełnienia. Obawa czy sobie poradzę była chyba główną przyczyną tego, że trwało to wyjątkowo długo. To, i wrodzone lenistwo :) Wiedziałam, że jeśli zacznę, będę albo musiała doprowadzić moją renowację do końca, albo definitywnie pozbyć się foteli.

W końcu jednak zamówiłam w internecie tkaninę obiciową - miała być neutralna, docelowo bowiem na fotel ma trafić również jakaś kolorowa poducha. Sprawa pianki potrzebnej do wypełniania siedziska i oparcia rozwiązała się sama - jakiś uprzejmy sąsiad zostawił pod śmietnikiem pachnącą jeszcze nowością piankę, co prawda tylko 2-centymetrowej grubości, ale było jej na tyle dużo, że starczyło na cały fotel. Oprócz tkaniny (bardzo taniej, bo zapłaciłam ok. 17 zł za metr. Kupiłam od razu 3 metry na dwa fotele - wolałam z pewnym naddatkiem, gdyby coś mi nie poszło), jedynym kosztem był więc zszywacz tapicerski (30 zł ze zszywkami). Poniosłam też pewne groszowe straty, jak kilka połamanych igieł i zepsuty przyrząd do prucia. Nie liczę też kilku drzazg, bo doświadczenie uważam za bezcenne :)

Nie jestem w stanie przedstawić Wam instrukcji krok po kroku, jak odnowić stary fotel. Sama szukałam w internecie informacji na ten temat. Kiedy wydawało mi się, że wiem z czym przyjdzie mi się zmierzyć, zaczęłam rozkładać mój fotel warstwa po warstwie, chciałam na przykład użyć elementów starej tapicerki do wyrysowania sobie wykrojów dla nowego obicia. Kiedy jednak zaczęłam składać go na nowo, zrobiłam to zupełnie inaczej. Nie powiem, że na marne poszły godziny wyjmowania gwoździków i pieczołowite zdejmowanie każdej kolejnej warstwy, bo sporo dowiedziałam się o pracy tapicera sprzed jakichś 50 lat :) Doszłam jednak do wniosku, że każdy fotel jest inny, a to, co obejrzałam w internecie może stanowić jedynie wskazówkę. Tak naprawdę trzeba po prostu podjąć decyzję o rozbiórce oraz wiążące się z tym ryzyko, i - jeśli tak jak ja, nie ma się doświadczenia w tego typu pracach - bacznie obserwować.

W tym tygodniu zamieszczę relację z rozbiórki fotela, w przyszłym natomiast opiszę jak wyglądało "budowanie" go od nowa.

Czas na zdjęcia. Tak wyglądał mój fotel - uwierzcie, tapicerka w stanie tragicznym i smrodek. Niespodzianki ze środka jeszcze przed nami :) Przy okazji zapraszam na wizytę u mnie w domu :)



Zaczęłam metodycznie ściągać kolejne warstwy - zaczęłam od spodu siedziska...



...gdzie czekały już na mnie pierwsze mole - na szczęście martwe.


Mogłam zabrać się za odkręcanie nóg, które na zewnątrz zwieńczone były nitem:



Na siedzisku po tylnej stronie zdjęłam tapicerkę, a tam - tektura :) Do tego wszystko szyte ręcznie:



Pod tekturą umieszczona była już tylko warstwa juty, do której zostały przyszyte sprężyny:


Pod tapicerką siedziska musiał być kiedyś istny raj dla moli, znalazłam ich tam całkiem sporo (na razie wszystkie martwe). Zadanie dla spostrzegawczych - policzcie, ile było ich w tym jednym miejscu :)


Natknęłam się też na nowe zjawisko - kokonki moli wkręcone w tapicerkę. Ale musiała być wyżerka!


Siedzisko składało się z czterech paneli (3 boki + siedzisko). Ostatecznie jednak nie odtworzyłam go w takiej formie. Tapicerka siedziska kryła jednak prawdziwe zagrożenie (tutaj muzyka jak z horroru) ...


Niestety znalazłam żywe mole w takiej postaci:


Momentalnie przeniosłam się na balkon, w końcu z molami w domu nie ma żartów! Był to już co prawda listopad, ale pogoda na tyle mi sprzyjała, że wytrzymałam przez kolejne dni.

Pod tapicerką była warstwa przykrywająca wszystkie bebechy, wykonana z płótna:


A pod tym właściwa część siedziska - filc (kiedyś pewnie na całości), gąbka (już skruszała), końskie włosie (z przeogromną ilością odchodów moli, bleh) i kolejna warstwa juty. Wszystko to zszyte razem.





Tak samo wyglądała sytuacja na oparciu, tyle że nie było warstwy końskiego włosia. Doszłam więc do takiej formy:


Jak widzicie, wszystko to zszyte było ze sobą, a całość przymocowana za pomocą sznurka do ramy sprężyn z jednej, a drewnianego stelażu z drugiej strony:


Po warstwą juty  na obu częściach była jeszcze gruba wyściółka z trawy morskiej (?):


Pod tym kolejna warstwa juty i w końcu sprężyny. Po wyrzuceniu wszystkiego został mi goły fotel. Postanowiłam zostawić tylko pasy podtrzymujące sprężyny i wiązania. Całość odkurzyłam z porządnej warstwy brudu i wtarłam szczotką proszek do prania. Zostawiłam na noc na balkonie (temperatura sprzyjała wybiciu moli), a rano ponownie odkurzyłam. Zapach menela zniknął :)




Niestety, w trakcie pracy nie znalazłam żadnej metki czy karty produktu, więc zupełnie nic nie wiem o moim fotelu..
W przyszłym tygodniu pokażę Wam jak wyglądał proces tworzenia wnętrzności na nowo. Będzie bardzo kolorowo! Tymczasem dziękuję za uwagę :)


Druga część renowacji fotela

Pozostałe środowe myki znajdziecie